Wielka radość na małych kółkach — Fundacja, która powstała z pasji do rowerów
Nadchodzi najpiękniejszy miesiąc w roku — grudzień. Miesiąc, w którym uwielbiamy dawać prezenty i jeszcze mocniej myślimy o innych. Staramy się by na ustach naszych ukochanych, zagościł uśmiech, by poczuli naszą bliskość i uwagę! W zasadzie o to w życiu chodzi! By inni czuli, że o nich myślimy, staramy się, dajemy im czas i cząstkę siebie.
Jakie to piękne dzielić się tym, co mamy najlepsze, bezinteresownie!
Dlatego z wielką dumą obserwuje mojego szwagra Dominika, który pewnego dnia postanowił “ulepszyć” świat, zaczynając od swojego podwórka. Wystarczyło jedno spotkanie, a tak naprawdę słowo by Dominik Kowalik wpadł na genialny pomysł, który sprawił radość wielu dzieciakom. Postanowił remontować stare rowery i oddawać je dzieciakom, które nawet nie śniły o własnym jednośladzie. Pomysł się przyjął, media podchwyciły wdzięczny temat i tak powstała Fundacja — Wielka Radość Na Małych Kółkach. Dzieło Dominika i jego żony Ilony, którzy poświęcają własny czas, energię i kreatywność, by pomagać innym.
Chciałabym przybliżyć Wam pracę Dominika i zadałam mu parę pytań:
Tak naprawdę ta pasja jest ciągle. Myślę, że bez tego nie byłoby Fundacji (śmiech). A tak poważnie, wszystko zadziało się bardzo szybko. Ja sam nie myślałem nigdy o takim przedsięwzięciu, ale że lubię działać, lubię wyzwania i raczej szybko podejmuję decyzje – voila jest Fundacja. Ale oczywiście był jakiś początek tego wszystkiego, czasami się uśmiecham, wspominając, że to historia niczym z filmu. Zaczęło się od przypadkowego spotkania z chłopcem z kieleckiego domu dziecka, który zza ogrodzenia wyciągnął rękę i zawołał do mnie … tato! Nie wstydzę się tego, że łezka zakręciła się w oku i tak jak szybko miałem zrobić zakupy tak szybko wróciłem do domu z niczym i podzieliłem się tą historią z moją ówczesną narzeczoną. Wtedy zrodziła się taka potrzeba, żeby jakoś pomóc takim dzieciakom jak ten chłopiec.
Jakiś czas później, kiedy prowadziłem już swój hobbystyczny warsztat rowerowy, postanowiłem, że wyremontuje kilka rowerów i przekaże je do jakiegoś domu dziecka. Jakiegoś, bo w Kielcach zlikwidowano już placówki tego typu. Znajomy z jednej z naszych galerii handlowych pomógł mi, rozwieszając plakaty, z informacją, że poszukuję niepotrzebnych już rowerów no i się zaczęło. Jak to się mówi, temat podłapały najpierw lokalne, a potem ogólnopolskie media, rozdzwoniły się telefony, miałem coraz więcej rowerów. To był lipiec — sierpień 2018 roku, w październiku, dokładnie 2 października 2018 zarejestrowałem w KRS Fundację “Wielka radość na małych kółkach”. Z grubsza taka to była droga.
Jako ciekawostkę powiem, że dość późno nauczyłem się jeździć na rowerze (śmiech), ale w czasach mojego dzieciństwa, a to były lata 80-90, albo się miało rozbitą głowę na rowerze, albo grając w piłkę. Ja jakoś tak podświadomie zawsze wolałem rower, ciężko powiedzieć tak coś więcej, podobnie jak z pomaganiem. Takie rzeczy zawsze siedzą gdzieś głęboko w człowieku. Nie sądzę, żebym był jakiś wyjątkowy pod tym względem, potrzebowałem tylko katalizatora, który wyzwolił moje pomaganie na taką skalę. To, co wiem na pewno, to że sprawia mi to ogromną przyjemność i jest dla mnie jak oddychanie – jest czymś naturalnym.
Hmm, nie wiem, czy mówiłbym tu o dumie. Dla mnie za każdym razem, każdym wywiadem, nagraniem, spotkaniem to była ekscytacja, nowe doświadczenie. Tak naprawdę z dnia na dzień wszedłem w tzw. Wielki świat – ja to tak odbieram. Mogłem poznać wiele osób, które do tej pory podziwiałem w tv. Z pewnością nigdy nie zapomnę dnia, w którym poznałem Czesława Langa – legendę kolarstwa. Każda z tych chwil zostanie ze mną na długo.
Cóż, jak to się mówi – jestem sterem, żaglem i okrętem. Wszyscy otwierają szeroko oczy kiedy dowiadują się, że fundacja to tak naprawdę tylko ja i moja żona. Robie w zasadzie wszystko, od pozyskiwania rowerów i środków na ich remont, wymyślanie różnych akcji – bo przecież Fundacja to nie tylko naprawianie rowerów, ale także kilka udanych imprez dla dzieciaków. Reklama, księgowość, transport, logistyka…. Wszystko, co trzeba, żeby jakoś się to kręciło. Najbardziej nie lubię prosić o wsparcie, nigdy tego nie potrafiłem i nadal kiepsko mi to wychodzi. A co lubię najbardziej… generalnie wszystko lubię, może dla tego udaje się uszczęśliwić te dzieciaki.
Tak, są takie momenty w Fundacji, które dają mi mocno w kość i nie mówię tu o dłubaniu przy rowerach, czasami do bladego świtu, ale o samej chwili przekazania rowerów dzieciakom. Każde z tych dzieciaków to jakaś – niestety często bardzo bolesna historia. Myślę, że każdego by to ruszyło. To są momenty kiedy dzieciaki się do ciebie nieśmiało uśmiechają, obejmują cię, rozmawiają z tobą. Widać, że są szczęśliwe w tym momencie, że ktoś o nich pomyślał, widać tą “wielką radość…”. Takie wizyty w domach dziecka czy u rodzin w trudnej sytuacji potrafią przygnębić. Zwykle potem po prostu wpadam w rytm typowego dnia – rodzina, praca, dom, fundacja. W sezonie trochę pojeżdżę na rowerze, wezmę udział w jakimś wyścigu amatorskim. Zależy, na co starczy czasu.
Heh, to by trzeba ich zapytać (śmiech). Mam nadzieję, że są w jakimś stopniu dumni ze mnie. Na pewno wspierają mnie i wykazują się ogromną cierpliwością, bo jednak jestem trochę nieobecny w życiu rodziny.
Boję się planować cokolwiek, bo ostatni czas zweryfikował wszystkie plany i wiele z nich pozmieniał. Na pewno chciałbym nadal pomagać, zwiększać zasięg działalności, rozszerzyć “ofertę” programową Fundacji. Na konkrety przyjdzie czas. Jak tylko pozwoli zdrowie, czas i finanse to ja jestem cierpliwy i będę realizować kolejne pomysły.
To jest to, co najbardziej mnie krępuje, bo oczywiście chodzi w głównej mierze o pieniądze. Bez tego niestety, ale nie mogę naprawiać rowerów, które wymagają zawsze wymiany kilku części, a to kosztuje. Rowery udaje mi się zebrać, tutaj nie mam większego problemu. Umiejętności starczy, czas się znajdzie, trudniej o sponsorów.
Pomóż Dominikowi wyremontować rowerki dla dzieciaków z domów dziecka!