Mamy szczęście w Kielcach do niezwykłych ludzi, którzy z uporem maniaka pokazują, że mając pomysł i odwagę, można stworzyć miejsca, które dają kolorytu naszemu miastu. Gdy po raz pierwszy odwiedziłam Ferment Neobistro byłam zachwycona i podekscytowana. Wnętrze jest ciekawe, trochę dziwne, trochę vintage, trochę nowoczesne, odważne i zwariowane. Czułam się przytulnie i z ciekawością rejestrowałam wszystkie plakaty, słoje z kiszonkami, lampy z frędzlami, fuksjowy neon i lustrzane płytki. Schodząc w dół po schodach znajdziesz wystawę fotografii i sejf który jest kącikiem do gier!
Menu jest równie ciekawe! Musisz zdecydować czy chcesz spróbować kuchni jaką znasz z dziecięcych lat, bo jest ziemniak z gzikiem i kiszonkami i przepyszne zupy, czy wegańskie smakołyki a może wegański ramen. Uwierzcie mi wszystko jest tak dobre, że trzeba spróbować wszystkiego.
Ale i wnętrze i kuchnia nie mogły być inne. Wystarczy przeczytać wywiad by poczuć magię właścicielek, które dla mnie są prawdziwymi świętokrzyskimi czarownicami – Ola i Kari czyli Aleksandra Sikora i Karolina Dobrowolska.
Zapraszam na wywiad:
K: Geneza pomysłu na Ferment sięga czasów, gdy po raz pierwszy spotkałyśmy się z Olą w kieleckim Plac Cafe – wtedy jeszcze znałam ją tylko troszeczkę- nie wiedziałam, jaką jest wariatką i mam wrażenie, że i ona nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, jaką wariatką jestem ja. Od razu łykałam jak pelikan jej dziwne wizje wspólnych planów biznesowych, które składała mi tłumnie, pomimo że prawie mnie nie znała haha. Kto normalny chce kisić warzywa jak babcie i zlewać zakwasy do butelek? Kto chce ratować świat, zmieniać bieg rzek, zbierać meble po śmietnikach i śmiać się przy tym z beztroski i troski? Chyba tylko Ola.
Na początku byłyśmy my i nasze marzenia, potem pojawiły się kiszonki. I to właśnie jest geneza Ferment neobistro.
O: To prawda- z Kari prawie się nie znałyśmy. Czułam jednak, że to osoba, z którą mogę góry przenosić. Chociaż znałam ją dość słabo- przyjaźniła się z moim ówczesnym partnerem- widziałam w niej cechy, która sama odnajdywałam w sobie. Siła uporu, chęć działania, duży uśmiech, dobre serce i szczere oczy- ona to ma i dlatego to wszystko mogło się udać. Jest coś jeszcze co nas łączy i pozwoliło nam odpalić takie super działania- obydwie patrzymy w tym samym kierunku jeśli chodzi o cele i marzenia. Dobrze, że się mamy.
K: O matko! Jak dobrze! Myślę, że to też jest część tajemnicy konsekwencji i sukcesu- być we dwoje.
O: Wracając do początku. To ja byłam pomysłodawcą kiszenia.
Kiedy mieszkałam w Warszawie, pracowałam w super miejscu- Komu Komu obecnie Elementy (pozdrawiam cieplutko). To tam nauczyłam się kisić coś więcej niż tylko wszystkim nam dobrze znane ogórki, buraki i kapustę. Szybko okazało się, że to sprawia mi frajdę, a eksperymentowanie z kiszeniem to świetna zabawa- smaki to jedno, ale te kolory! Niektóre kiszonki wyglądają totalnie kosmicznie, proces kiszenia jest na serio fascynujący i piękny. Lubię to, że fermentacja ma tradycję, że pozwala przechowywać żywność, że jest zdrowa, naturalna i nieprzewidywalna- jak my kobiety.
K: Na początku pracowałyśmy w domu, ale to była orka na ugorze, stąd decyzja o wynajęciu małej piwniczki na ulicy Dużej w Kielcach. To tam wszystko się rozkręciło. Poznałyśmy chłopaków z Gola’s Barbershop i razem postanowiliśmy się rozwijać- chcieliśmy wynająć coś dużego na współkę- my pod kiszenie oni pod salon. Dziwny splot wydarzeń doprowadził nas właśnie do pustostanu na parterze Sienkiewicza 76, gdzie teraz mieści się i bistro i barbershop- wszystko zgodnie z planem. Miejsce było duże i w dobrej cenie. Zapuszczone, zapomniane, w brzydkim budynku- zasprejowane okna i obsikane mury. To wszystko odstraszało wynajmujących- ale nie nas. Gdy tylko zobaczyłam sufit w naszej części lokalu, moja głowa aktywowała projekcje. Padła decyzja, że nie otwieramy kuchni produkcyjnej, a gastronomię. Nie miałyśmy wiedzy, ani funduszy- jedynie jakieś bardzo mocne przekonanie, że dopóki idziemy razem, to wszystko nam się uda.
O: Wnętrze Fermentu to na początku była jedna wielka zbieranina. Wystawki, śmietniki, strychy babć i cioć- wszystko było plądrowane, haha. Karolina zlepiała to w całość- ona umie i kocha wić norki ze śmieci i brokatu. Ze względu na to, że nasz budżet był dramatycznie mały, a powierzchnia Fermentu na serio duża wszystko starałyśmy się robić same i z pomocą bliskich nam osób. Układanie płytek? No problem. Szpachlowanie? Przecież to jak obkładanie tortu, a cukiernictwo to moja kolejna zajawka więc znów nie widzę problemu. Ferment powstał z potrzeby serca i braku zdrowego rozsądku, haha. To wszystko było i jest szalone.
K: Dziś Ferment to funky miejsce, w którym jedyną pewną jest zmiana i kolory. Bo my z Olą właśnie zmiany i kolory kochamy najbardziej. Dużą rolę w powstaniu fermentu miały także osoby, które za friko oddały nam naczynia kuchenne, których używamy do tej pory- talerze ze ślubu rodziców, zastawy od babci, nadmiary kubków i szklanek, rozkompletowane sztućce — brałyśmy wszystko i dzielnie sortowałyśmy na rzeczy, które pomogą nam wystartować. To prawda — to wszystko było i jest szalone.
O: Ferment tworzą sami super ludzie- mamy ekstra pracowników, trzeba to przyznać. Wiemy, że miejsce tworzą osoby- nasze osoby są wyjątkowe. Zawsze chciałyśmy zatrudniać z Kari ludzi, którzy staną się zespołem grającym do jednej bramki. Zdaje nam się, że w końcu po prawie dwóch latach mamy to i wspólnie w wielkiej kooperacji osób i umiejętności rozgrywanym całkiem niezły mecz. Są napastnicy- nasze super menago Madzia i Ola, są pomocnicy- każdy odpowiedzialny za swój sektor. Są i obrońcy, którzy nie dają nam się wykoleić i bronią każdy niespodziewany atak. Każdy jest na swojej pozycji, ale gra dla korzyści całej drużyny- to jest ekstra.
K: Nasza kadra chce zdobywać wiedzę i stawać się coraz lepsza, potrafią rozmawiać, nie dąsają się na siebie, tylko wspólnie szukają rozwiązań, pomagają nam w kryzysowych sytuacjach- naprawdę bardzo to cenimy. Gdy wchodzi się do Fermentu to po prostu czuć- czuć, że my tutaj jesteśmy trochę jak w norce właśnie, taką całkiem dużą, wesołą rodziną. Co do karty- klarowała się przez cały czas odkąd uruchomiłyśmy Ferment. Nasi goście mają swoich faworytów, smaki do których chcą wracać. My to obserwujemy i wyciągamy wnioski co do tego czego potrzebuje każdy głodny brzuszek.
O: Szefem naszej kuchni jest Maksymilian Przybylski, który jest, również twórcą bloga Max Gotuje z Natury. To totalny świr i pasjonat kuchni prostej i smacznej z wykorzystaniem wysokiej jakości produktów oraz sezonowych dodatków. To właśnie on posklejał kuchnię fermentu w logiczną całość, dopieścił każdy najmniejszy szczegół.
Max świetnie rozumie czego nam potrzeba. To bardzo dobry człowiek, który tak jak my wierzy w to co robi- takich ludzi jest coraz mniej, świetnie mieć go w naszej załodze. O Maksie i z Maksem można by było gadać godzinami, wpadnij kiedyś na jego warsztaty i przekonaj się sama.
K: U nas trzeba zjeść wszystko po kolei i wyłonić swojego zwycięzcę. Gdy jedni dają pokroić się za noodle inni co drugi dzień przychodzą dla barszczu. W Fermencie tak jak powiedziała Ola każdy znajdzie coś dla siebie. Żur i barszcz- dla mnie petarda, ale kocham też sekcję comfort foodów np. czosnkowe fryty z miętowym wegan majo, talerz z hummusem. Na śniadanie dobra jest kromka ze smalcem z fasoli i naszymi ogórkami kiszonymi. Ciężka sprawa tak polecić jedną rzecz, bo u nas smaków jest co niemiara i wszystko na domiar złego jest smaczne, haha. Złota rada od Karolci- wcinać wszystko po kolei.
O: Ja zaczęłabym od Falafela, danie jest całkowicie wegańskie, a każda jego składowa robiona jest u nas na miejscu. Kulamy falafelki, kręcimy wegańskie majo. To danie pełne kiszonek- jeśli chcesz ich spróbować śmiało wybieraj z karty tę właśnie pozycję. Mamy również pyszne desery, a na ich czele- tak mówią na mieście- stoi beza. Pyszny klasyk, zero udziwnień, w przystępnej cenie.
O: To prawda, działamy też w kierunku edukacji i prowadzimy fundację, która zajmuje się szeroko pojętą kulturą- promujemy lokalsów, kręcimy imprezki w kooperatywach, prowadzimy warsztaty z kiszenia oraz warsztaty z naszym szefem kuchni Maxem- jego kursanci poznają dzikie rośliny, uczą się rozpoznawać grzyby, uczą się używać dzikich ziół w kuchni. Wszystko, co robimy, robimy nie tylko dla hajsu- choć nie ukrywamy- fajnie byłoby, żeby był- był właśnie między innymi dlatego, żeby móc dalej robić rzeczy. Duże, miłe i zmieniające świat. Fundacja to na pewno jeszcze nieodkryty potencjał. Wszystkiego uczymy się same, korzystając z intuicji, rad przychylnych nam osób, internetu i filmików na YT, haha. Gdy już ferment będzie stał na stabilnych fundamentach, mamy nadzieję robić rzeczy, o jakich nie śniło się filozofom, a już na pewno nie mieszkańcom Kielc.
Na co dzień przy Fermencie działa Oh!Galeria prowadzona przez naszą fundację. Mieści się w piwnicach Fermentu i warto do niej wpaść przy okazji obiadku. Działamy tam nieodpłatnie organizując wernisaże lokalnych artystów i osób z zajawkami.
K: Co do najbliższych wydarzeń, które planujemy- wielkim krokami zbliżają się nasze drugie urodziny. Z tej okazji szykujemy wiele super eventów. Zaczynamy w piątek 27/10, a kończymy dopiero 5/11 w niedzielę.
W programie mamy między innymi otwarcie wernisażu, zaduszki dla ducha, rodzinną niedzielę, imprezkę zamkniętą z dzikim stołem pełnym dzikich przekąsek od Maxa. Chcemy urządzić potańcówkę, będą muzyczne dziady z wiolonczelą na żywo. Będziemy celebrować to, że to już dwa lata możemy brać czynny udział w odczarowywaniu Kielc i złej sławy budynku, w którym znajduje się nasze kolorowe bistro. Zamierzamy śmiać się i świętować- zapraszamy wszystkich do śledzenia nas w mediach społecznościowych. Tam na bieżąco informujemy o każdym szalonym pomyśle, który wpadnie nam do głowy.
Zapraszamy do Fermentu, na ulicę Henryka Skieniewicza 76 w Kielcach.